W przeciągu ostatniego tygodnia wydarzyło się tyle, że nawet nie wiem, od czego zacząć...
Nie wiem, czy się Wam do tej pory zwierzyłam, ale zostałam wybrana na przyszłorocznego Charity Prefect, czyli jestem członkiem takiego "samorządu"i jestem odpowiedzialna na wszystkie akcje charytatywne, wolontariaty itd., które się w szkole odbywają. W ramach tego w poniedziałek, zorganizowałam moją pierwszą akcję tzw. "car wash", gdzie w ciągu jednego popołudnia, wszystkie dziewczyny z mojego roku, myły samochody. Oczywiście, nie jest to takie łatwe, bo trzeba było najpierw zorganizować kurs mycia aut, żeby wszystko było w pełni profesjonalne i żeby nie porysować karoserii. Akcja wyszła świetnie, udało nam się zebrać 320 funtów.
Następnie we wtorek wieczór, odbyło się Leavers Ball, czyli taki tutejszy "Prom", dla najstarszego rocznika (Year13). Tradycją jest jednak, że na bal mogą przyjść także Prefekci z roku 12, więc się załapałam :) Wieczór był naprawdę niesamowity, w bardzo malowniczym hotelu, z pysznym jedzeniem i winem. Cała uwaga była skupiona na Year 13, które pokazały się w pięknych, długich, wieczorowych kreacjach i ze swoimi chłopakami lub partnerami. My miałyśmy sukienki krótsze i skromniejsze, bo to nie nasz Leavers Ball. Wieczór był naprawdę niesamowity, oczywiście skończyło się tańczeniem :) Już się nie mogę doczekać mojego własnego w przyszłym roku, chociaż nie wiem jeszcze, co zrobię z brakiem partnera...
Czwartek i piątek spędziłam w Oxfordzie, gdzie byłam po raz pierwszy i muszę stwierdzić, że jest to miasteczko piękne, bardzo malownicze i bardzo akademickie. Niestety, nie miałam czasu dużo pochodzić lub pozwiedzać, bo była tam na szkoleniu dla prefektów. Razem z Panią Dyrektor i Dyrektorem 6th Form, pracowaliśmy nad pomysłami na przyszły rok, nad tym, jak być Prefektem itd. Samo szkolenie było ciekawe i potrzebne, a do Oxfordu muszę kiedyś wrócić na dłużej, chociaż na parę dni i trochę sobie pochodzić :)
Następnie w piątek przeżyłam ciężki wieczór, bo otrzymałam wyniki z SAT 1 (czyli egzamin, który pozwala aplikować na uczelnie amerykańskie), i nie wyszły te wyniki tak dobrze, jak się tego spodziewałam. Niestety, czeka mnie jeszcze bardzo dużo pracy i będę musiała go powtórzyć w październiku.
Wczoraj wybrałyśmy się do Brighton, gdzie miałam okazję posiedzieć sobie na plaży i popatrzeć na morze (oraz na szaleńców, którzy w tych temperaturach pływają). Wybrałam się także na zakupy i trafiłam do Zary, w której były ogromne przeceny i tak się akurat zdażyło, że miałam bardzo owocne zakupy Czasami tak się zdarza, że wchodzisz do sklepu i nic Ci nie pasuje, a czasami wręcz odwrotnie, przymierzasz ciuchy i co jeden, to lepszy. I jak tak właśnie wczoraj miałam, że co ciuch, to lepszy i dobrze leżący. Tak więc wyszłam z Zary dużo biedniejsza, ale za to z ulepszoną szafą :), nie będę Was zanudzać opisem.
Przez cały czas towarzyszy mi książka (polecam, świetna!) Guillaume Musso "L'appel de l'ange", którą pożyczyła mi koleżanka z Belgii. Jest to kryminał, bardzo fajny, a w dodatku duża część akcji dzieje się w różnych dzielnicach Manhattanu i Nowego Jorku, w restauracjach i ulicach, które znam, co sprawia mi ogromną radość, bo uwielbiam to miasto :) W dodatku cała książka jest po francusku, więc jestem z siebie dumna, że jestem w stanie ją czytać i rozumieć.
Przyszły tydzień również będzie obfitował w wydarzenia, będę się starała streszczać wszystko na bieżąco. Później jestem parę dni w Londynie, w Danii, w domu, w Nowym Jorku i w Genewie, także wakacje są zapełnione :)
Zamieszczam także kilka zdjęć z Brighton:
Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 29 czerwca 2014
sobota, 21 czerwca 2014
Parents day- piknikowy dzień :)
Dzisiaj u nas w szkole odbył się coroczny "Parents Day" czyli taki wielki festyn na terenie szkoły. W ramach tego była świetna wystawa starych, vintage samochodów (postaram się później zamieścić zdjęcia), ponieważ zbieranie starych aut jest bardzo popularne w tym regionie (south-east). Poza tym były namioty, w których sprzedawano lokalne produkty, ręcznie robioną biżuterię, koktaile owocowe.... Cały czas, równolegle odbywały się także zawody sportowe między czterema domami (jak w Hogwarcie, tylko, że u nas Bronte, Cuire, Astor i Glennie z imionami różnych sławnych kobiet). Sama brałam nawet udział w sztafecie, chociaż skończyłyśmy dopiero trzecie. Pogoda dopisała, dzień był bardzo gorący, ciepły i słoneczny. W sumie, to w ogóle tutaj jest dużo słońca, a te deszcze to lekki stereotyp :) Jutro dzień na relaks :)
niedziela, 15 czerwca 2014
Weekend...
Życzę wszystkim miłej niedzieli,
Wczoraj byłam z koleżanką na dniach otwartych w King's College London i bardzo jestem zadowolona. Jest to dobry uniwersytet ( w pierwszej 20stce), z ciekawymi kierunkami, no i w samym centrum Londynu. Lokalizacja jest świetna i bardzo chciałabym studiować w samym Londynie, ale zdaję sobie sprawę, że koszty takiego przedsięwzięcia mogą być ogromne, bo transport, jedzenie itd jest bardzo drogie. No, ale myślę, że i tak warto aplikować.
Później wieczorem pyszna kolacja z Indian take away czyli chicken masala. Gorąco polecam! Ja nigdy jakoś nie próbowałam stricte Indian Food, a tu proszę, takie pyszne dania. Trzeba tylko trochę uważać, bo mogą być ostre!
Przede mną jeszcze teraz trochę tych otwartych dni na różnych uczelniach, bo chcę się zorientować, gdzie mniej więcej będę składać papiery. Będę zdawać raport na bieżąco!!!
Pozdrawiam,
Asia
Wczoraj byłam z koleżanką na dniach otwartych w King's College London i bardzo jestem zadowolona. Jest to dobry uniwersytet ( w pierwszej 20stce), z ciekawymi kierunkami, no i w samym centrum Londynu. Lokalizacja jest świetna i bardzo chciałabym studiować w samym Londynie, ale zdaję sobie sprawę, że koszty takiego przedsięwzięcia mogą być ogromne, bo transport, jedzenie itd jest bardzo drogie. No, ale myślę, że i tak warto aplikować.
Później wieczorem pyszna kolacja z Indian take away czyli chicken masala. Gorąco polecam! Ja nigdy jakoś nie próbowałam stricte Indian Food, a tu proszę, takie pyszne dania. Trzeba tylko trochę uważać, bo mogą być ostre!
Przede mną jeszcze teraz trochę tych otwartych dni na różnych uczelniach, bo chcę się zorientować, gdzie mniej więcej będę składać papiery. Będę zdawać raport na bieżąco!!!
Pozdrawiam,
Asia
niedziela, 8 czerwca 2014
Koniec z egzaminami i Hastings...
W piątek oficjalnie zakończyłam moją "sesję" egzaminową. Nie komentuje jeszcze co i jak poszło, bo naprawdę ciężko powiedzieć, a wyniki dostanę dopiero w sierpniu (dokładnie 14 sierpnia w moją osiemnastkę ). Mam to już za sobą. Niestety, to wcale nie znaczy, że w szkole już wakacje, bo na lekcjach zaczynamy już robić materiał przyszłoroczny.
Wczoraj wybrałam się do Hastings, czyli nad morze, pisać tzw SATy. To są egzaminy, które trzeba zdać, żeby móc składać papiery do uniwersytetów w Stanach. Ja wcale jeszcze nie wiem, gdzie będę składać, ani co z tego wyjdzie, ale chciałam zobaczyć, jak takie egzaminy wyglądają, żeby mieć o czym myśleć przez wakacje. W ogóle w te wakacje będę miała mnóstwo do przemyślenia, nie wiem, jak ze wszystkim zdążę?
W każdym razie, jak już napisałam ten egzamin, to postanowiłam pochodzić trochę po Hastings, które jest bardzo przyjemnym miasteczkiem. Posiedziałam chwilę na plaży, wdrapałam się na klif- wzgórze i podziwiałam panoramę, przeszłam się po miasteczku. Zrobiłam sobie takie spokojne, wypoczynkowe popołudnie. Załapałam się także na pokazy lotnicze, bo obchodzono 70tą rocznicę lądowania w Normandii tzw "D Day". Pokazy były naprawdę super.
Postaram się póżniej zamieścić trochę zdjęć. Muszę się jeszcze przyznać, że poniesiona atmosferą zjadłam wczoraj na lunch klasyczne i słynne brytyjskie "Fish and Chips" czyli smażoną rybę z frytkami. Nawet nie myślę o kaloriach, bo przecież trzeba próbować lokalnej kuchni :)
Dzisiaj nadgoniłam zaległości w praniu i szykuję się na kolejny tydzień :)
Wczoraj wybrałam się do Hastings, czyli nad morze, pisać tzw SATy. To są egzaminy, które trzeba zdać, żeby móc składać papiery do uniwersytetów w Stanach. Ja wcale jeszcze nie wiem, gdzie będę składać, ani co z tego wyjdzie, ale chciałam zobaczyć, jak takie egzaminy wyglądają, żeby mieć o czym myśleć przez wakacje. W ogóle w te wakacje będę miała mnóstwo do przemyślenia, nie wiem, jak ze wszystkim zdążę?
W każdym razie, jak już napisałam ten egzamin, to postanowiłam pochodzić trochę po Hastings, które jest bardzo przyjemnym miasteczkiem. Posiedziałam chwilę na plaży, wdrapałam się na klif- wzgórze i podziwiałam panoramę, przeszłam się po miasteczku. Zrobiłam sobie takie spokojne, wypoczynkowe popołudnie. Załapałam się także na pokazy lotnicze, bo obchodzono 70tą rocznicę lądowania w Normandii tzw "D Day". Pokazy były naprawdę super.
Postaram się póżniej zamieścić trochę zdjęć. Muszę się jeszcze przyznać, że poniesiona atmosferą zjadłam wczoraj na lunch klasyczne i słynne brytyjskie "Fish and Chips" czyli smażoną rybę z frytkami. Nawet nie myślę o kaloriach, bo przecież trzeba próbować lokalnej kuchni :)
Dzisiaj nadgoniłam zaległości w praniu i szykuję się na kolejny tydzień :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)