Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 sierpnia 2015

Wakacje

Hej, zdaję sobie sprawę, że mocno zaniedbałam mojego bloga i tyle rzeczy się wydarzyło od ostatniego posta. Tak zasadniczo, to raczej będę go zamykać, bo kończy się ten etap mojego życia, który tu opisywałam, ale nigdy nie wiadomo, może za jakiś czas otworzę następnego, nieco innego w charakterze, ale póki co, jestem Wam winna sporo wyjaśnień. Tak więc skończyłam juz moją przygodę w Mayfield (czas szybko mija), jestem już po wynikach maturalnych i podjęłam decyzję o pójściu na Cambridge na kierunek Human Social and Political Sciences.
Myślę, że jest to kierunek dla mnie i cieszę się już na to przyszłe wyzwanie. Mam nadzieję, że poznam super ludzi i oprócz ciężkiej pracy, będę w wspierającym się i ciekawym środowisku. Tak sobie to wyobrażam, a jak to wygląda w praktyce przekonam się w październiku.
W międzyczasie byłam na południu Francji i w Chorwacji na wakacjach a we wrześniu planuję trochę popodróżować. Francja - Langwedocja - przepiękna, odpoczęłam po maturalnym stresie i miałam okazję sprawdzić mój francuski.
Do Chorwacji dojechałam z serwisem BlaBla Car i mogę wszystkim polecić, bo cały wyjazd wyszedł dzięki temu o wiele taniej. Tak na marginesie, popieram wszelkie car pooling (np. uber), ale to już inna kwestia :)
W tym momencie siedzę w domu i troszkę się nudzę, lub odpoczywam, jak kto woli. unikam jeszcze pracy, mimo, że mam już  moją reading list na Cambridge, którą musze przeczytać do października (jest tam między innymi "Manifest komunistyczny" Marxa). "Nicnierobienie" ma tę dobrą stronę, że naprawdę już czekam na jakieś intelektualne zadania :)
Zobaczymy jakie doświadczenia przyniesie studiowanie w Wielkiej Brytanii. Byłam w Cambridge na interview w grudniu ubiegłego roku i samo miasteczko uniwersyteckie oraz mój college bardzo mi sie podobały. Życie pokaże, czy dobrze wybrałam.
Poza tym, to dla tych ciekawych, dostałam się także na dwa uniwersytety w Stanach (Boston University i Columbia University), ale nie oferowały wystarczająco wysokich stypendiów, więc finansowo byłoby trudno sobie z tym poradzić.  Idę więc konsekwentnie na Cambridge, a kredyty studenckie są tutaj dużo bardziej przyjazne.
Pozdrawiam wszystkich, korzystajmy z ostatnich dni lata :)

wtorek, 30 grudnia 2014

Mój alfabet 2014

Czas mija szybko…  Zamykam 2014 rok i czekam na kolejny.  A że koniec roku  i Sylwester  to czas podsumowań, bilansów i noworocznych postanowień, więc i ja zamyśliłam się nieco… i sporządziłam  listę (alfabetycznie) wszystkich ważnych osób oraz istotnych i tych mniej istotnych rzeczy, zdarzeń, spraw, które charakteryzowały mój Stary Rok 2014:

A - jak application.  Proces aplikacji na wyższe uczelnie w Wielkiej Brytanii i USA zdominował moje życie na wiosnę (egzaminy), latem (praktyki zawodowe tzw. work experiences wymagane przez uniwersytety i oczekiwanie na wyniki egzaminów) oraz jesienią (wypełnianie formularzy aplikacyjnych i pisanie esejów)…

B- jak BAS czyli British Alumni Society  (Stowarzyszenie Absolwentów Szkół Brytyjskich)- instytucja, dzięki której funkcjonuje w Polsce program stypendialny na naukę w brytyjskich szkołach średnich, dzięki któremu i ja przeżywam swoją przygodę! Trzymam kciuki za wszystkich, którzy teraz podejmują wyzwanie!

C- jak Cambridge gdzie  w grudniu odbyłam tzw. university interview. Nie wiem, jakie będą wyniki, ale samo interview było wielkim wyzwaniem i intelektualną stymulacją. College w Cambridge robią ogromne wrażenie swoim majestatem, atmosferą oraz architekturą, a samo miasteczko jest urocze. 

D- jak St. Dunstan’s House  czyli mój internat (Boarding House). Jak w „Harrym Potterze” mieszkam w omalże średniowiecznych murach, chodzę po starych, skrzypiących schodach i –już nie- błądzę po zakamarkach starego zakonu.

E- jak economics czyli jeden z przedmiotów, jakie wybrałam na moją brytyjską maturę, czyli tzw. A- Levels.

F- jak Friends. Trafiłam w Anglii na świetne, międzynarodowe towarzystwo. W naszym  „boarding house” zgrałyśmy się niesamowicie, wspólnie dzieląc dole i niedole, radości i chandry oraz fajnie organizując sobie wolny czas.  Nawet trochę razem popodróżowałyśmy J bo kiedy zaczęła się przerwa świąteczna, zamiast prosto do domów, wyruszyłyśmy wspólnie na  kilkudniową wyprawę i zwiedziłyśmy Brukselę oraz Paryż.

G- jak Globe Theatre, gdzie widziałam Titusa Andronicusa Wiliama Szekspira. Sam teatr Globe wraz  z koncepcją  teatru elżbietańskiego – robi ogromne wrażenie, a co dopiero odgrywane w nim przedstawienie! Wszystko na wolnym powietrzu, ogromna ilość miejsc to miejsca stojące, na scenie krew lała się strumieniami! Wrażenie niezapomniane. Bezcenne!

H-jak half-term czyli przerwa semestralna. Rok szkolny w UK podzielony jest na trzy semestry, jest więc sporo przerw i, wbrew pozorom, dosyć często przyjeżdżam do Polski (mniej wiecej co 5,6 tygodni). Pierwszy trymestr trwa do połowy października). Wtedy przypadają pierwsze ferie trwające kilka dni. Drugi trymestr trwa od końca października do połowy lutego, ale przecież w międzyczasie przypada przerwa świąteczno-noworoczna. Trymestr trzeci, rozpoczynający się po kilkudniowej przerwie w lutym, trwa do końca roku szkolnego, ale w jego trakcie przypadają przerwa wielkanocna, trwająca około dwóch tygodni.  Pod koniec maja (lub na początku czerwca) jest  kilka kolejnych wolnych dni. Rok szkolny kończy się na początku lipca L

I-jak Internet, a wraz z nim w pakiecie Skype, dzięki któremu mogę pogadać z rodziną i znajomymi w Polsce (a kiedy jestem w domu, z koleżankami z Anglii).

J jak jazdy, w ramach kursu na prawo jazdy, który robię z tzw. „doskoku” w rodzinnej Częstochowie. Mam ogromną frajdę, tylko nie wiem czy może nie bardziej użytecznie byłoby ćwiczyć ruch lewostronny?

K- jak Karolina. Karolina to stypendystka BAS w St. Leonards Mayfield’s School, która otrzymała stypendium razem ze mną. Wspieramy się ogromnie, razem podróżujemy do Polski i z powrotem, mieszkamy obok siebie w internacie. Razem stanowimy bardzo dobry duet!

L- jak Londyn. Czasem w weekendy wyprawiamy się do Londynu, na zakupy, albo po prostu pospacerować po mieście. Czasami urodziny którejś z nas świętujemy w Londynie. Czasami jeździmy na jakieś wykłady albo do teatru. Oswoiłam już  i lubię to miasto, chociaż Krakowa i Nowego Jorku żaden Londyn nie przebije!

Ł- jak car wash czyli zorganizowana przeze mnie akcja charytatywna, podczas której przez cały dzień myłyśmy samochody okolicznym mieszkańcom! Akcja zakończyła się sukcesem – nie tylko uzbierałyśmy sporą sumę funtów i mogłyśmy zaprosić do szkoły ubogie londyńskie dzieci, ale też żaden z samochodów nie uległ zniszczeniu i porysowaniu karoserii!  

M -jak Mama – mama to mama, nie muszę chyba nic wyjaśniać…

N- jak niestety. Niestety zostało mi już tylko pół roku w St.Leonards Mayfield School for Girls

O – jak oferty z uniwersytetów, na które wszystkie czekamy. Mam już jedną, ale chciałabym mieć większy wybór… Cóż, wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych tygodni!

P- jak prefect. W systemie angielskim samorząd szkolny to tzw. prefekci. Prefekci pilnują przestrzegania zasad w szkole i w internacie, dbają o atmosferę i organizację aktywności uczniów, np. odpowiadają za organizację imprez, uroczystości, apelów, dni otwartych itd. Ich zdanie jest również brane pod uwagę przy podejmowaniu kluczowych dla szkoły decyzji. W tym roku szkolnym jestem tzw. charity prefect i  zajmuję się wszelkiego rodzaju akcjami charytatywnymi.

Q –jak Qeen Elizabeth II, God save the Queen! Czasem, kiedy jestem w Londynie, kieruję swoje kroki pod oficjalną rezydencję brytyjskich monarchów czyli Buckingham Palace. Królowa czasem jest w domu a czasem Jej nie ma (flaga), ale na herbatkę jeszcze nie zostałam zaproszona L!

R- jak Rodzina. Będąc daleko od domu jeszcze bardziej cenię sobie więzi rodzinne i lubię, kiedy spotykamy się cała rodziną… Niniejszym pozdrawiam Michała, Żanetę i dzieciaki!

S- jak SAT czyli egzaminy, które musiałam zdawać z powodu moich zakusów, żeby aplikować na studia w USA. Duuużo tego zdawania było, jeździłam kilkakrotnie na egzaminy w tę i z powrotem do Hastings. W czerwcu podchodziłam do SAT-ów po raz pierwszy, „z marszu”, w wakacje uczyłam się trochę i w październiku poprawiałam wyniki. Od razu zapisałam się na termin listopadowy, „w razie czego”, ale nie trzeba było, bo zdałam OK.  Ostatnie egzaminy, tzw. SAT-y przedmiotowe zdawałam 6 grudnia, w Mikołajki! Ogromnie dziękuję Janet za pomoc i wsparcie oraz wskazówki, jakich mi udzieliła.

T – jak Tata, który jest moją „agencją podróży”.  Tata rezerwuje wszystkie bilety na samolot, pamięta o wszystkich terminach i lotach. Tata podwozi mnie i odbiera z lotniska, a to z Katowic, a to z Krakowa, trafił nam się także kiedyś Modlin…  Jest niezawodny!

U- jak urodziny. W sierpniu miałam osiemnastkę i udało mi się świętować ją kilkakrotnie: w Częstochowie, w Krakowie i w Mayfield!

V- jak  V LO w Krakowie. Mam ciepły kącik w sercu dla mojej klasy w „piątce” i mocno trzymam kciuki za ich maturę!

W - jak work experience. Ze względu na wymagania, które stawiają brytyjskie uczelnie musiałam w tempie błyskawicznym zorganizować sobie „praktyki” zawodowe, które w założeniu, pozwalają na lepszą orientację w tym, co zamierzamy robić i bardziej świadome planowanie swojej ścieżki życiowej. Angielscy uczniowie zwykle rozkładają to sobie na dłuższy okres czasu, ale my, stypendyści, tego czasu aż tyle nie mamy. Zazwyczaj wszystko odbywamy w wakacyjnym czasie. Tak więc wakacyjne work  experiences  zawiodły mnie w tym roku do Londynu, Kopenhagi oraz Nowego Jorku!

X- jak X-mas. Okres przedświąteczny to w Mayfield czas nieprawdopodobnie pięknej tradycji „żywej szopki”. W tym roku brałam w niej czynny udział, przywożąc –jako Król ze Wschodu- drogocenne dary dla Nowonarodzonego Dzieciątka. Wszystko jest przepięknie zaaranżowane, czyniąc ten świąteczny czas naprawdę wyjątkowym!

Y- jak: y… y… y… jak się to pisze? Dziesiątki (setki ?) esejów w języku angielskim, jakie piszę w St. Leonards jakoś zdominowały moją ortograficzną biegłość w języku polskim. Coraz częściej zadaję sobie pytanie: jak się to pisze? Ó kreskowane czy zwykłe? Nie mówiąc już o ż i rz oraz h i ch….

Z- jak zobaczymy, co przyniesie 2015 rok? Życzę Wam ( i sobie) wszystkiego dobrego oraz spełnienia marzeń! 

niedziela, 9 listopada 2014

Update

Dużo się dzieje i czas pędzi jak szalony… Od czego by tu zacząć? Pod koniec października byłam z dziewczynami z mojej szkoły w Irlandii, wizytując w Dublinie “siostrzaną” szkołę. Poznałam fantastycznych ludzi i mieszkałam w domu, który położony był na klifie, tak że panoramiczne okna wychodziły wprost na morze.  Zwiedziłyśmy trochę Dublin, który mnie zachwycił. Muszę tam kiedyś wrócić…

Potem byłam na parę dni w domu. Wspaniale było znowu pomieszkać w moim pokoju i jeść domowe jedzenie. Ze względu na Wszystkich Świętych spotkaliśmy się całą rodziną i mogłam porządnie “naładować akumulatory”.  No i jestem z powrotem w Mayfield. Pracy co niemiara, stress aplikacyjny trwa, oczy bolą od komputera, eseje piszę już chyba obiema rękami J,  ale fajnie jest znowu być w naszym międzynarodowym gronie! 

sobota, 4 października 2014

Polskie jedzenie robi furorę w boarding house ;)

Nie wiem, czy lubicie kabanosy? Ja osobiście nie przepadam, ze względu na moje raczej wegetariańskie podejście do życia, ale tak się akurat zdarzyło, że przywiozłam do boarding house dużą paczkę polskich kabanosów i ... wszystkie zostały zjedzone w ciągu jednego wieczoru! Niektóre dziewczyny już znały (o dziwo!) polskie kabanosy, inne spróbowały i cała paczka zniknęła w oka mgnieniu!. Jestem bardzo zdziwiona, naprawdę nie przewidziałam takiej popularności ciężkich, tradycyjnych  polskich wyrobów. Kabanosy mogą być lubiane - życie wciąż zaskakuje!
W czwartek byłam w Londynie na jeden dzień, zobaczyć się z moim tatą, który przyjechał na kilka dni i trochę sobie odpoczęłam. Pospacerowaliśmy, podeszliśmy nawet pod Buckingham Palace i, uwaga, uwaga, królowa była u siebie!!! Ale nie wyjrzała na nas przez okno :-(
Życzę wszystkim miłego weekendu!

niedziela, 28 września 2014

Niedzielny spacer

Dzisiaj piękne wrześniowe słońce zachęciło mnie do długiego spaceru. Po drodze pozbierałam kasztany i,  dzięki  temu, poczułam się jak w domu…  Spacer, kasztany, słońce… No, ale trzeba szybko „otrząsnąć” się z nostalgii, pracy jest mnóstwo. Stres ogromny, eseje, statementy, aplikacje, zajęcia, powtórki – wszystkie mamy bardzo napięty plan dnia.  Skrajne emocje dopadają w najmniej właściwym momencie…  Fantastyczne natomiast jest to, że tu, w naszym internacie, czyli tzw. „boarding house”, wszystkie bardzo się wspieramy. Mimo, że towarzystwo jest  międzynarodowe (a może właśnie dlatego) działamy jak dobry zespół i stanowimy fajną grupę przyjaciół. Pomagamy sobie w lekcjach, czytamy nawzajem te nasze Personal Statements i próbujemy coś ulepszać, poprawiać, redagować. Kiedy któraś przeżywa  jakieś smutki, tęsknoty   czy  załamania  - wszystkie są gotowe pomagać, zagadywać, organizować …  od pieczenia ciasta po wspólne oglądanie filmu - cokolwiek w danej chwili wydaje się mieć terapeutyczne działanie.   Mogę więc z całym przekonaniem stwierdzić, ze „prawdziwych przyjaciół poznaje się … w stresie aplikowania na uniwersytet”! 

niedziela, 21 września 2014

Dla wszystkich ciekawych i zadających pytania :)

Mocno  już weszłam w codzienny tryb internatowego i szkolnego życia. Obecnie tematem dominującym jest składanie aplikacji na wyższe uczelnie i wszystkie żyjemy pod presją pisania tzw. „Personal  Statement”.  Cały proces aplikacyjny w wielkiej Brytanii jest dosyć żmudny i skomplikowany – zajmuje też parę miesięcy. Wszystko zaczyna się  przedostatniej klasie liceum (Year 12), kiedy zdaje się  egzaminy stanowiące pierwszą połowę angielskiej matury, tzw. AS (Advanced Subsidiary).  Ja też borykałam się z  „A-Levelsami”  prawie cały maj w zeszłym roku, a wyniki przyszły mailowo w sierpniu, w dzień moich 18-tych urodzin. Całe szczęście, że okazały się  takie, jakich oczekiwałam – był to bardzo fajny urodzinowy prezent.   
W międzyczasie trzeba było – w wakacje – zorganizować i zaliczyć tzw. „work experience”, czyli coś w rodzaju praktyk, dających rozeznanie co do kierunku studiów i ewentualnego przyszłego zawodu, jaki chcemy wykonywać.  Brytyjscy uczniowie mają na to więcej czasu, ja musiałam uporać się z moimi „work experience” w dwa wakacyjne miesiące.  Do tego doszło jeszcze zdawanie egzaminów z języka angielskiego: IELTS (wymagany na uczelnie brytyjskie) oraz TOEFL (na uczelnie amerykańskie – na wszelki wypadek). Chyba jestem więc usprawiedliwiona, że niezbyt dużo pisałam na blogu?
Wymogiem szkoły było, żebyśmy przyjechały we  wrześniu z gotowym „szkicem” naszego Personal Statement. Właśnie teraz nad nim pracujemy i szlifujemy go, precyzując akapit po akapicie. Jest to list motywacyjny, który w dużej mierze decyduje o przyjęciu na studia. Opisuje się w nim  jakie studia chce się podjąć, co zaważyło na takim wyborze, jaką literaturę przedmiotu się czyta, jakie się ma pasje, plany na przyszłość, czy angażowało się w jakieś organizacje, kluby, wolontariaty  w szkole i poza nią  itd. Należy także opowiedzieć o przebytych „work experience” i ich znaczeniu dla wybranego kierunku studiów– a wszystko ma nie przekraczać 4 tys. znaków, ze spacjami włącznie! No i oczywiście, taki list musi być jedyny w swoim rodzaju i bardzo indywidualny tak, aby skierować uwagę rekrutujących  pracowników uczelni właśnie na nas!  To jeszcze nie cała trudność: aplikuje się do pięciu uczelni, w każdej z nich kierunki studiów troszkę się różnią, a Personal Statement może być tylko jeden. Należy więc w nim, bardzo dyplomatycznie, pogodzić wszystkie uczelnie i kierunki i sprawić, żeby wszędzie pasował. 

Napisanie Personal Statement  nie kończy jeszcze procesu aplikowania.  Należy jeszcze wypełnić długą  aplikację UCAS  (Universities and Colleges Admissions Service), dołączyć listy z rekomendacjami od nauczycieli, oceny z AS i  wysłać całość – mniej więcej do końca października. Potem czeka się nerwowo na oferty uczelni. Szczęściarze nie mogą się jednak cieszyć do końca, bo przyjęcie jest uwarunkowane tym, czy osiągniemy wymagane przez uczelnię oceny A-levels, z drugiej połowy angielskiej matury, którą zdaje się się pod koniec ostatniej klasy (Year 13)!  Warunki podane są bardzo precyzyjnie: uczelnia wyszczególnia przedmioty i podaje wymaganą ocenę. Jak więc widać, trzeba się jeszcze bardzo rzetelne uczyć na bieżąco!   

piątek, 12 września 2014

Znowu w szkole :)

Wiem, że ostatnio trochę Was zaniedbywałam, ale było mnóstwo spraw nie cierpiących zwłoki, które wymagały mojego czasu. Jak się zapewne domyślacie, jestem już z powrotem w Mayfield i zaczynam kolejny bardzo pracowity, ale także trochę (mam taką nadzieję) ekscytujący, bo to właśnie rok aplikowania na studia. Pogoda u nas dzisiaj iście wakacyjna. Słoneczko mi pięknie świeci zza okna. Smutno mi trochę było wracać tutaj, ale jak już postawiłam moją stopę w szkole, to poczułam się od razu jak u siebie w domu. Naprawdę już się bardzo przyzwyczaiłam do tego miejsca. Jest to moje kolejne miejsce na ziemi :) Pracy także jest mnóstwo. Cały zeszły weekend zajmowałyśmy się nowymi uczennicami, organizowałyśmy zajęcia itd, żeby się zaaklimatyzowały. Pamiętam, że mnie się to w zeszłym roku bardzo podobało także bardzo chętnie pomagałam. Poza tym: studia, aplikacje itd są teraz głównym tematem naszych zainteresowań ;) Będę Wam oczywiście dalej składać raporty, tylko może z lekkim opóźnieniem, ale będę się starać. Obiecuję! Na razie życzę miłego, wrześniowego weekendu.